Niestety dzień po terminie, ale wywiad jest! Druga część rozmowy z księdzem Markiem Lisem już do Waszej dyspozycji. Tutaj jeszcze podaję linka do PIERWSZEJ CZĘŚCI
Właśnie,
był ksiądz w Cannes. Jeśli miałby ksiądz porównać to co jest większym
wyzwaniem, sędziowanie w znanym i medialnym Cannes, czy wybór filmu w mniejszym
festiwalu?
Wokół festiwalu w Cannes narosło
wiele blichtru. Jest to impreza za bardzo rozdmuchana, choćby przykład
akredytacji dziennikarskich. Rok temu wydano ich ponad 3 tysiące, kiedy
największa sala kinowa, w której musi być także jury, mieści 1500 ludzi. Widać,
że jest to przesadzone. Jednak sama impreza i możliwość spotkania wielu
ciekawych ludzi jest intrygująca. W Cannes, aby zdążyć z projekcją filmów,
pokazy zaczynały się o 8 rano i trwały do wieczora. Natomiast bardzo poruszył
mnie festiwal we Fryburgu. Tam pokazy dla jury były popołudniu, a we
wcześniejszych godzinach szkoły wykupywały sobie miejsca, aby uczestniczyć w
seansach i warsztatach filmów festiwalowych. Widać, że stawiają tam na rozwój
młodych. Takie świadome wychowywanie publiczności, która za 5-10-15 lat
przyjdzie i będzie chciała uczestniczyć w takich pokazach. Zachwycające
Orientuje
się ksiądz w tym środowisku filmowym. Jakie to uczucie uczestniczyć, być w tym?
Na szczęście nie jeżdżę na takie
festiwale za często. Za dużo zabierają one czasu. Odwołując się znowu do
Cannes, to spędziłem tam łącznie koło 14 dni. Dlatego dla mnie jeden festiwal
na rok wystarczy, ale nie mówię o mniejszych imprezach, w których bardzo
chętnie biorę udział. Teraz też, chętnie na jakiś festiwal bym pojechał,
szczególnie że jest wiele ciekawych jak np. w Karlowych Warach. Jeśli chodzi o
nas, jurorów, to jesteśmy nierozpoznawalni przez publikę. Mamy identifikatory,
ale umożliwiają one jedynie na wejście na sale. Np. w Cannes miejsca były
nienumerowane, zatem wcześniejsze wejście pozwala wybrać lepszy widok na ekran.
Czy jadąc
na taki festiwal stara się ksiądz od razu zwiedzić najbliższe okolice i rejony?
Tutaj sprawa jest jasna, miejsca wokół
festiwalu, są zazwyczaj bardzo drogie. Drugą kwestią jest podejście organizatora.
Zdarza się, że płacą za wszystko np. nocleg i wejścia na sale. A są też tacy,
że transport trzeba już pokryć z własnej kieszeni. Kiedy festiwal jest w
Bratysławie, koło 300km od Opola, to nie ma problemu, jednak jeżeli zdarza się
na końcu Europy to trzeba za to drogo płacić. Dodatkowo dochodzi fakt, że
większość imprez organizowana jest w czasie trwania roku akademickiego, np.
październik, luty, maj. Zatem jest to przeszkodą, jeśli by się chciało dłużej
zagościć w jednym miejscu.
A jak
wygląda praca jurora już na miejscu?
Trzeba być wcześniej, aby poznać
miejsce i zorientować się gdzie jest jaka sala, nocleg, itp. Musimy zwyczajnie poznać teren. Dni festiwalowe
wyglądają różnie, tak jak już wcześniej mówiłem, dzień Cannes a Fryburgu jest
całkowicie inny, jeden trwa dłużej, drugi krócej. Niestety dopiero po
zakończeniu seansu jest okazja żeby zjeść zaległy obiad, gdyż przerwy są za
krótkie. W przypadku dłuższych projekcji, lepiej wytrzymać i nie kupować nic w
tamtejszych barach, bo ceny są po prostu bajońskie. Pokazy jurorskie kończą się
mniej więcej dwa dni przed oficjalnym zakończeniem, wtedy mamy czas na podjęcie
decyzji, a organizator na ogłoszenie oficjalnego rozstrzygnięcia.
Czym się
różni jury ekumeniczne od świeckiego, czy są jeszcze inne rodzaje jury?
Każdy festiwal ma swoje wybrane
jury. Najczęściej wybierane jest ono przez zarząd, twórców ów wydarzenia.
Zazwyczaj są to filmowcy, aktorzy, reżyserzy, scenarzyści ogólnie mówiąc ludzie
mocno powiązani z kinem. Natomiast duża liczba festiwali ma dodatkowych
jurorów, nie na wszystkich oni są, ale jest jury prasowe, są to najczęściej
ludzie powiązani z krytyką filmową. Na kilkudziesięciu festiwalach jest właśnie
też jury ekumeniczne, wybierane przez dwie organizacje, Katolickie
Stowarzyszenie Komunikacji Społecznej i podobne stowarzyszenie, ale
protestanckie. Niestety nie mają takiego organizmu prawosławni oraz żydzi.
Pierwszy raz jury ekumeniczne pojawiło się ponad 40 lat temu na festiwalu w
Locarno, rok później już w Cannes. My jako sędziowie jesteśmy całkowicie
niezależni, nie podlegamy festiwalowi, to nie oni nam płacą, więc nie musimy ulegać
wszelkim rodzajom naciskom. Nasze zadanie nie różni się zbytnio od
standardowego jury, musimy oglądać filmy konkursowe i wybrać ten najlepszy.
Jury ekumeniczne zwraca uwagę na takie aspekty jak: jakość kinematografii,
czyli film musi być zwyczajnie dobry, jakość ludzka czyli musi posiadać wartość
ogólnoludzką oraz mieć przesłanie chrześcijańskie, które nadaje się do
wykorzystania duszpasterskiego. Różnimy się także tym, od jury festiwalowego,
że oni nie muszą uzasadniać swojej decyzji. My natomiast staramy się wskazać
kryteria, którymi się kierowaliśmy wybierając dany film.
A gdzie np.
możemy spotkać jury ekumeniczne?
Blisko nas! Warszawa, Berlin,
Wenecja, Karlowe Wary i trochę dalej jak Cannes, San Sebastian, Montreal,
Kijów. Można podsumować to tak, że w każdym większym, prestiżowym występuje
takie jury. Specyficzna sytuacja występuje we Włoszech, w Wenecji. Tam są dwie
grupy: katolicka i protestancka. Pierwsza grupa nie chce złączenia, gdyż było
to pierwsze miejsce, gdzie pojawiło się jury wyznaniowe w ogóle. Nie chcą tego
zwyczajnie rezygnować, bo dzięki temu jest to jedyne miejsce, gdzie są dwie
osobne grupy.
Dobrze
rozumiem, że ksiądz pojawia się głównie w jury ekumenicznym?
Tak, dokładnie. Jest to jedyne, w
którym się dotychczas orientowałem. Nie jestem krytykiem filmowym, który ciągle
by pisał recenzję o filmach. Musiałbym zwiększyć regularność moich tekstów, a o
to, przy obecnych obowiązkach ciężko. Jednak tak jak podkreślałem, jury
konkursowe składa się z ludzi ze świata filmu, a ja nie jestem ani aktorem, ani
reżyserem, to ciężko abym się tam znalazł
.
Jest jedna
rzecz, która mnie bardzo zainteresowała i chciałem na koniec zapytać. Wiem, że
ksiądz uczył się wielu języków, jak choćby ten włoski i francuski. Dlaczego
jednak wybrał ksiądz słowacki? Jaki był motyw do nauki?
Powód jest bardzo prosty.
Opolszczyzna graniczy z byłą Czechosłowacją. Kiedyś wychodził dwutygodnik bądź
miesięcznik czeski. Zacząłem go czytywać, a przy okazji oglądałem czeską
telewizję i nawet nie wiem kiedy, nauczyłem się tego języka. Stąd było bardzo
blisko do słowackiego, a że jeździłem do znajomych na wakacje i tam na weekendy,
szybko też przyswoiłem i ten język. Szczerze przyznam, że pomogła mi tutaj
wyobraźnia językowa. Zdaje sobie sprawę, że pewnie egzaminu ze słowackiego bym
nie zdał, ale spokojnie porozmawiam i przeczytam w tym języku. Mam zawsze taką
osobistą radość, gdy pojawiają się studentki ze Słowacji, z wymiany Erasmusa i
one próbują łamaną polszczyzną podchodzić do egzaminu. Wtedy ja się ich pytam w
ich języku, czy nie wolą po słowacku. One są wtedy bardzo zdziwione, ale
jednocześnie zadowolone, bo jest im łatwiej, lżej.
Czy ciężko
jest się uczyć tylu języków?
Na początku najciężej, jednak w
miarę poznania następnych jest zdecydowanie łatwiej. W Europie są one podobne
do siebie i dzięki temu swobodniej można się ich uczyć. Poza tym właśnie w
Europie występują, oprócz kilku wyjątków, trzy grupy językowe: Romańska,
Germańska, Słowiańska. Tutaj porada dla innych, jeśli zna się po dwa języki z
każdego zbioru, to biernie opanujemy bez wysiłku każdy kolejny język. Natomiast
przy minimalnej nauce nauczymy się też ich wymowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz