czwartek, 5 czerwca 2014

Ciekawi Ludzie, Ciekawe Opole - Marek Lis cz.II

Niestety dzień po terminie, ale wywiad jest! Druga część rozmowy z księdzem Markiem Lisem już do Waszej dyspozycji. Tutaj jeszcze podaję linka do PIERWSZEJ CZĘŚCI 




Właśnie, był ksiądz w Cannes. Jeśli miałby ksiądz porównać to co jest większym wyzwaniem, sędziowanie w znanym i medialnym Cannes, czy wybór filmu w mniejszym festiwalu?
Wokół festiwalu w Cannes narosło wiele blichtru. Jest to impreza za bardzo rozdmuchana, choćby przykład akredytacji dziennikarskich. Rok temu wydano ich ponad 3 tysiące, kiedy największa sala kinowa, w której musi być także jury, mieści 1500 ludzi. Widać, że jest to przesadzone. Jednak sama impreza i możliwość spotkania wielu ciekawych ludzi jest intrygująca. W Cannes, aby zdążyć z projekcją filmów, pokazy zaczynały się o 8 rano i trwały do wieczora. Natomiast bardzo poruszył mnie festiwal we Fryburgu. Tam pokazy dla jury były popołudniu, a we wcześniejszych godzinach szkoły wykupywały sobie miejsca, aby uczestniczyć w seansach i warsztatach filmów festiwalowych. Widać, że stawiają tam na rozwój młodych. Takie świadome wychowywanie publiczności, która za 5-10-15 lat przyjdzie i będzie chciała uczestniczyć w takich pokazach. Zachwycające

Orientuje się ksiądz w tym środowisku filmowym. Jakie to uczucie uczestniczyć, być w tym?
Na szczęście nie jeżdżę na takie festiwale za często. Za dużo zabierają one czasu. Odwołując się znowu do Cannes, to spędziłem tam łącznie koło 14 dni. Dlatego dla mnie jeden festiwal na rok wystarczy, ale nie mówię o mniejszych imprezach, w których bardzo chętnie biorę udział. Teraz też, chętnie na jakiś festiwal bym pojechał, szczególnie że jest wiele ciekawych jak np. w Karlowych Warach. Jeśli chodzi o nas, jurorów, to jesteśmy nierozpoznawalni przez publikę. Mamy identifikatory, ale umożliwiają one jedynie na wejście na sale. Np. w Cannes miejsca były nienumerowane, zatem wcześniejsze wejście pozwala wybrać lepszy widok na ekran.

Czy jadąc na taki festiwal stara się ksiądz od razu zwiedzić najbliższe okolice i rejony?
Tutaj sprawa jest jasna, miejsca wokół festiwalu, są zazwyczaj bardzo drogie. Drugą kwestią jest podejście organizatora. Zdarza się, że płacą za wszystko np. nocleg i wejścia na sale. A są też tacy, że transport trzeba już pokryć z własnej kieszeni. Kiedy festiwal jest w Bratysławie, koło 300km od Opola, to nie ma problemu, jednak jeżeli zdarza się na końcu Europy to trzeba za to drogo płacić. Dodatkowo dochodzi fakt, że większość imprez organizowana jest w czasie trwania roku akademickiego, np. październik, luty, maj. Zatem jest to przeszkodą, jeśli by się chciało dłużej zagościć w jednym miejscu.

A jak wygląda praca jurora już na miejscu?
Trzeba być wcześniej, aby poznać miejsce i zorientować się gdzie jest jaka sala, nocleg,  itp. Musimy zwyczajnie poznać teren. Dni festiwalowe wyglądają różnie, tak jak już wcześniej mówiłem, dzień Cannes a Fryburgu jest całkowicie inny, jeden trwa dłużej, drugi krócej. Niestety dopiero po zakończeniu seansu jest okazja żeby zjeść zaległy obiad, gdyż przerwy są za krótkie. W przypadku dłuższych projekcji, lepiej wytrzymać i nie kupować nic w tamtejszych barach, bo ceny są po prostu bajońskie. Pokazy jurorskie kończą się mniej więcej dwa dni przed oficjalnym zakończeniem, wtedy mamy czas na podjęcie decyzji, a organizator na ogłoszenie oficjalnego rozstrzygnięcia.

Czym się różni jury ekumeniczne od świeckiego, czy są jeszcze inne rodzaje jury?
Każdy festiwal ma swoje wybrane jury. Najczęściej wybierane jest ono przez zarząd, twórców ów wydarzenia. Zazwyczaj są to filmowcy, aktorzy, reżyserzy, scenarzyści ogólnie mówiąc ludzie mocno powiązani z kinem. Natomiast duża liczba festiwali ma dodatkowych jurorów, nie na wszystkich oni są, ale jest jury prasowe, są to najczęściej ludzie powiązani z krytyką filmową. Na kilkudziesięciu festiwalach jest właśnie też jury ekumeniczne, wybierane przez dwie organizacje, Katolickie Stowarzyszenie Komunikacji Społecznej i podobne stowarzyszenie, ale protestanckie. Niestety nie mają takiego organizmu prawosławni oraz żydzi. Pierwszy raz jury ekumeniczne pojawiło się ponad 40 lat temu na festiwalu w Locarno, rok później już w Cannes. My jako sędziowie jesteśmy całkowicie niezależni, nie podlegamy festiwalowi, to nie oni nam płacą, więc nie musimy ulegać wszelkim rodzajom naciskom. Nasze zadanie nie różni się zbytnio od standardowego jury, musimy oglądać filmy konkursowe i wybrać ten najlepszy. Jury ekumeniczne zwraca uwagę na takie aspekty jak: jakość kinematografii, czyli film musi być zwyczajnie dobry, jakość ludzka czyli musi posiadać wartość ogólnoludzką oraz mieć przesłanie chrześcijańskie, które nadaje się do wykorzystania duszpasterskiego. Różnimy się także tym, od jury festiwalowego, że oni nie muszą uzasadniać swojej decyzji. My natomiast staramy się wskazać kryteria, którymi się kierowaliśmy wybierając dany film.

A gdzie np. możemy spotkać jury ekumeniczne?
Blisko nas! Warszawa, Berlin, Wenecja, Karlowe Wary i trochę dalej jak Cannes, San Sebastian, Montreal, Kijów. Można podsumować to tak, że w każdym większym, prestiżowym występuje takie jury. Specyficzna sytuacja występuje we Włoszech, w Wenecji. Tam są dwie grupy: katolicka i protestancka. Pierwsza grupa nie chce złączenia, gdyż było to pierwsze miejsce, gdzie pojawiło się jury wyznaniowe w ogóle. Nie chcą tego zwyczajnie rezygnować, bo dzięki temu jest to jedyne miejsce, gdzie są dwie osobne grupy.

Dobrze rozumiem, że ksiądz pojawia się głównie w jury ekumenicznym?
Tak, dokładnie. Jest to jedyne, w którym się dotychczas orientowałem. Nie jestem krytykiem filmowym, który ciągle by pisał recenzję o filmach. Musiałbym zwiększyć regularność moich tekstów, a o to, przy obecnych obowiązkach ciężko. Jednak tak jak podkreślałem, jury konkursowe składa się z ludzi ze świata filmu, a ja nie jestem ani aktorem, ani reżyserem, to ciężko abym się tam znalazł
.
Jest jedna rzecz, która mnie bardzo zainteresowała i chciałem na koniec zapytać. Wiem, że ksiądz uczył się wielu języków, jak choćby ten włoski i francuski. Dlaczego jednak wybrał ksiądz słowacki? Jaki był motyw do nauki?
Powód jest bardzo prosty. Opolszczyzna graniczy z byłą Czechosłowacją. Kiedyś wychodził dwutygodnik bądź miesięcznik czeski. Zacząłem go czytywać, a przy okazji oglądałem czeską telewizję i nawet nie wiem kiedy, nauczyłem się tego języka. Stąd było bardzo blisko do słowackiego, a że jeździłem do znajomych na wakacje i tam na weekendy, szybko też przyswoiłem i ten język. Szczerze przyznam, że pomogła mi tutaj wyobraźnia językowa. Zdaje sobie sprawę, że pewnie egzaminu ze słowackiego bym nie zdał, ale spokojnie porozmawiam i przeczytam w tym języku. Mam zawsze taką osobistą radość, gdy pojawiają się studentki ze Słowacji, z wymiany Erasmusa i one próbują łamaną polszczyzną podchodzić do egzaminu. Wtedy ja się ich pytam w ich języku, czy nie wolą po słowacku. One są wtedy bardzo zdziwione, ale jednocześnie zadowolone, bo jest im łatwiej, lżej.

Czy ciężko jest się uczyć tylu języków?
Na początku najciężej, jednak w miarę poznania następnych jest zdecydowanie łatwiej. W Europie są one podobne do siebie i dzięki temu swobodniej można się ich uczyć. Poza tym właśnie w Europie występują, oprócz kilku wyjątków, trzy grupy językowe: Romańska, Germańska, Słowiańska. Tutaj porada dla innych, jeśli zna się po dwa języki z każdego zbioru, to biernie opanujemy bez wysiłku każdy kolejny język. Natomiast przy minimalnej nauce nauczymy się też ich wymowy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz