Jak co tydzień, publikuję wywiad z osobą, która pokazuje, że pochodząc z Opola i mieszkając tutaj, można bardzo dużo zrobić i osiągnąć. Ksiądz Marek Lis w pierwszej części wywiadu, opowiada gdzie studiował, jak się zaczęła jego pasja z filmem i czego brakuje mu w Opolu.
Marek Lis - Opolanin, ksiądz, wykładowca, filmoznawca, członek jury ekumenicznego w Cannes w 2013 roku.
Pytam o to prawie każdego, spytam też teraz, bo wiem,
że ksiądz urodził się w Opolu. Czy jest ksiądz wielopokoleniowym Opolaninem?
Nie, moi rodzice przyjechali tutaj po 1945 roku. Od
tego momentu są związani ze Śląskiem Opolskim. W Opolu urodziłem się i prawie
całą edukację – szkołę podstawową, później liceum – tutaj zdobywałem. Dopiero
na studia wyjechałem dalej, ale ostatecznie wróciłem i cieszę się z bycia
Opolaninem.
Wiem, że ksiądz uczył się w Liceum Ogólnokształcącym
nr 2, czy już wtedy wiedział ksiądz co chce robić? Miał takie marzenia, myśli o
przyszłości jak każdy czasem ma?
Nie wiem czy życie w ogóle da się zaplanować. To co mnie
spotykało, też nie było przypadkiem, chyba, że przyjąć, że “przypadek to inne
imię Pana Boga”. Jest to po prostu splot różnych okoliczności, coś się plątało,
jakieś drzwi się otwierały – zupełnie nieprzewidywalne i jakoś ta historia
życia, tak się toczy do tej pory.
No właśnie, bo mówi ksiądz o otwierających się
drzwiach. Dowiedziałem się, że studiował ksiądz w Paryżu, a w Rzymie robił doktorat.
Czy ksiądz od razu zaczął naukę we Francji ?
Nie. Akurat z samymi studiami wiąże się ciekawa
historia. Po maturze od razu poszedłem na pedagogikę w ówczesnej Wyższej Szkole
Pedagogicznej. Już wtedy wiedziałem, że w przyszłości pójdę do seminarium,
dlatego myśląc o tym, zapisałem się jako wolny słuchacz na dwa języki, łacinę i
grekę. Te dwa języki, były proponowane przez polonistykę i historię, zaś
studenci obu tych kierunków bardzo szybko mnie znienawidzili.
Dlaczego?
Bo chyba jako jedyny chodziłem na te zajęcia z motywacją
i szczerze zainteresowany. No i generalnie języki obce zawsze mnie interesowały.
Gdy po roku studiów poszedłem do seminarium, okazało się, że te lektoraty dały
mi dwuletni oddech. W seminarium uczyliśmy się z tych samych podręczników, a
materiał do nauki był wolniej realizowany niż w WSP. Kiedy moi koledzy
poświęcali czas na łacinę, ja się zabrałem za francuski. Był to język
całkowicie dla mnie obcy, ale bardzo mnie fascynował. W naszej kameralnej grupie
było nas trzech. Wtedy niestety, dzisiaj na szczęście, siostra-romanistka która
uczyła francuskiego, została poproszona o prowadzenie lektoratu języka włoskiego.
W seminarium uznali, że jest on bardziej użyteczny, bo np. przydaje się podczas
pielgrzymek. W sumie wyszło tak, że z francuskiego nie zrezygnowałem, ale go
przystopowałem. Podjąłem wtedy naukę włoskiego.
I nie żałował ksiądz tej decyzji o dwóch językach?
Nie, gdyż pod koniec mojego drugiego roku do
seminarium przyszło zaproszenie od prymasa, kardynała Glempa. Seminarium miało
wydelegować dwóch studentów, którzy kończą drugi rok, znają francuski, aby
podjęli studia w Paryżu. Te warunki spełnialiśmy akurat z kolegą z roku. Było parę
dni do namysłu i zapadła decyzja! Przez dwa lata kontynuowałem naukę teologii
za granicą, była to przy okazji ogromna lekcja francuskiego. Po tym czasie
wróciłem do Nysy, aby dokończyć naukę i obronić pracę magisterską.
A jak ksiądz wspomina, ocenia ten pobyt?
Ciekawy i inspirujący, ponieważ spotkanie z Francją i
Paryżem okazało się dla mnie istotne w przyszłości. Tamten pobyt zaowocował
zainteresowaniem moją obecną pasją, mianowicie filmem. W Paryżu zacząłem
odkrywać filmy Krzysztofa Kieślowskiego.
Jak pierwsze wrażenie po Kieślowskim?
Wcześniej jego filmów nie znałem. Kiedy twórczo
zamilkł w czasie stanu wojennego, miałem paręnaście lat, nie zdążyłem więc
poznać jego twórczości. Pierwsze jego filmy, które zobaczyłem właśnie we
Francji, to „Dekalog”. Dziwne i ciekawe uczucie: filmy w polskiej wersji
językowej we francuskiej telewizji. No i przy habilitacji już w dojrzały sposób
wróciłem do Kieślowskiego.
Czy to był ten moment, kiedy definitywnie zajął się
ksiądz filmem?
Wtedy się to zaczęło, choć niestety należę do tego
pokolenia, które nie miało dobrego i łatwego kontaktu z kinem. Dużo tutaj, w
kwestiach kulturalny, popsuł stan wojenny. Sprawił on, że z polskich kin
zniknęły filmy dobre. Przecież w latach 70’ w polskich kinach były wyświetlane
najlepsze filmy zagraniczne. Stan wojenny natomiast sprawił, że zniknęły filmy
zmuszające do myślenia i refleksji, a repertuar był zdominowany przez komedie i
filmy lekkie, rozrywkowe. Dorastając, gdy mógłbym odkrywać kino, przestało być
ono dostępne. Telewizja też nie stawała na wysokości zadania. Zmienił to
następny wyjazd, do Włoch, gdzie rozpocząłem studia doktoranckie z komunikacji
społecznej, i tam zacząłem uczyć się kina, oglądać, poznawać dawne i nowe filmy.
Ale i tak czuję spore braki w mojej kinematograficznej formacji.
Jednak ma już ksiądz, czy to w Polsce czy na arenie
międzynarodowej uznanie.
Ale jako ktoś kto pisze o filmie, nie jako twórca. Coś
już chyba osiągnąłem w przeciągu 12 lat, gdy zacząłem pisać książki o filmach.
Moja pierwsza publikacja, którą z dumą wspominam to “Ukryta religijność kina” z
2002 roku, rozeszła się w całym nakładzie, co jest zawsze dobrą wiadomością dla
autora. Tamta książka była zbiorem tekstów, które w na konferencji Opolu wygłosili
Tadeusz Sobolewski, znany m.in. z “Kocham Kino”, Tadeusz Lubelski, Mariola
Marczak, Krzysztof Kornacki, Andrzej Luter, Tadeusz Szczepański. Drugim wydarzeniem,
który dodał wiatru w żagle, było wejście do kin „Pasji” Mela Gibsona.
W jaki sposób to pomogło?
Gibson wywołał zainteresowanie kinem religijnym, które
w Polsce było mało znane, a przez dziesięciolecia, głównie z powodów
cenzuralnych, praktycznie nieobecne. Ja natomiast o tym rodzaju wiedziałem
całkiem sporo, dzięki czemu mogłem pisać. Zostałem zaproszony przez wydawnictwo
Rabid, niestety już nieistniejące, do współtworzenia serii “100 filmów”.
Pojawiały się w niej leksykony westernów, melodramatów, filmów wojennych. Szef
wydawnictwa zaproponował wydanie “100 filmów religijnych”, co ostatecznie
zaowocowało leksykonem “100 filmów biblijnych”. Ta publikacja ukazała się w
2005 roku. Nieco później, wciąż na fali zainteresowania “Pasją”, przyszło
zaproszenie z wydawnictwa Biały Kruk, które nieco wcześniej wydało
potężną “Encyklopedię kina”. W ten sposób razem z Adamem Garbiczem,
współredaktorem, zebraliśmy wspaniałą ekipę, dzięki której udało nam się
stworzyć “Światową Encyklopedię Filmu Religijnego” .
Zadam może dziwne pytanie. No jest już ksiądz
rozpoznawalny, liczy się świecie kina. Dlaczego ksiądz jest wciąż w Opolu?
Przecież to małe miasto, są inne większe centra.
Pewnie tak jest, że w większym ośrodku można by więcej
zrobić. Jednak jedyne, czego brakuje mi w Opolu to dostęp do kina. Jest co
prawda Helios czy Kino Studio, ale zdarza się, że w Heliosie przez 2-3 tygodnie
nie ma nic wartego uwagi – horrory, komedie albo projekcje dla dzieci to nie
moje klimaty. Czasem decyduję się i na takie filmy, by nie tracić kontaktu i z takim
kinem. W tym aspekcie, to bardzo doskwiera w Opolu brak wielu różnych kin. Niestety, nie mam zwyczaju oglądania pirackich kopii
filmów w Internecie. Uważam to za nieprzyzwoite, choć pewnie byłbym wtedy
bardziej na bieżąco. Staram się też odwiedzać Kino Studio, ale ostatnio się
zaniedbałem z prostej przyczyny. Rok temu na festiwalu w Cannes udało mi się
obejrzeć ponad 30 filmów, co – jak łatwo policzyć – dla Kino Studio to niemal
rok wyświetlania, biorąc pod uwagę przerwy wakacyjne i świąteczne. Tamte filmy
teraz wchodzą na ekrany.
Wspomniał ksiądz o festiwalu w Cannes. Często ksiądz
jeździ na takie wydarzenia?
W Cannes byłem raz, wcześniej uczestniczyłem jako członek
jury ekumenicznego w czterech festiwalach. W Polsce był to Międzynarodowy Festiwal
Filmowy w Warszawie w 2010 roku, pozostałe to festiwale
zagraniczne, m.in. w Armenii, w Erewaniu, gdzie odbywa się ciekawy festiwal pod
nazwą “Złota Morela”, potem ważny festiwal filmów krajów południa odbywający
się w szwajcarskim Fryburgu. Dopuszczane są tam tylko filmy pochodzące z krajów
z tzw. dawniej „trzeciego świata”, które nie mają szansy dostać się na
festiwale ekskluzywne, jak np. w Cannes.
Olaf super
OdpowiedzUsuń