środa, 28 maja 2014

Ciekawi Ludzie, Ciekawe Opole - Marek Lis cz.I

Jak co tydzień, publikuję wywiad z osobą, która pokazuje, że pochodząc z Opola i mieszkając tutaj, można bardzo dużo zrobić i osiągnąć. Ksiądz Marek Lis w pierwszej części wywiadu, opowiada gdzie studiował, jak się zaczęła jego pasja z filmem i czego brakuje mu w Opolu. 



Marek Lis - Opolanin, ksiądz, wykładowca, filmoznawca, członek jury ekumenicznego w Cannes w 2013 roku. 



Pytam o to prawie każdego, spytam też teraz, bo wiem, że ksiądz urodził się w Opolu. Czy jest ksiądz wielopokoleniowym Opolaninem?
Nie, moi rodzice przyjechali tutaj po 1945 roku. Od tego momentu są związani ze Śląskiem Opolskim. W Opolu urodziłem się i prawie całą edukację – szkołę podstawową, później liceum – tutaj zdobywałem. Dopiero na studia wyjechałem dalej, ale ostatecznie wróciłem i cieszę się z bycia Opolaninem.  

Wiem, że ksiądz uczył się w Liceum Ogólnokształcącym nr 2, czy już wtedy wiedział ksiądz co chce robić? Miał takie marzenia, myśli o przyszłości jak każdy czasem ma?
Nie wiem czy życie w ogóle da się zaplanować. To co mnie spotykało, też nie było przypadkiem, chyba, że przyjąć, że “przypadek to inne imię Pana Boga”. Jest to po prostu splot różnych okoliczności, coś się plątało, jakieś drzwi się otwierały – zupełnie nieprzewidywalne i jakoś ta historia życia, tak się toczy do tej pory.

No właśnie, bo mówi ksiądz o otwierających się drzwiach. Dowiedziałem się, że studiował ksiądz w Paryżu, a w Rzymie robił doktorat. Czy ksiądz od razu zaczął naukę we Francji ?
Nie. Akurat z samymi studiami wiąże się ciekawa historia. Po maturze od razu poszedłem na pedagogikę w ówczesnej Wyższej Szkole Pedagogicznej. Już wtedy wiedziałem, że w przyszłości pójdę do seminarium, dlatego myśląc o tym, zapisałem się jako wolny słuchacz na dwa języki, łacinę i grekę. Te dwa języki, były proponowane przez polonistykę i historię, zaś studenci obu tych kierunków bardzo szybko mnie znienawidzili.

Dlaczego?
Bo chyba jako jedyny chodziłem na te zajęcia z motywacją i szczerze zainteresowany. No i generalnie języki obce zawsze mnie interesowały. Gdy po roku studiów poszedłem do seminarium, okazało się, że te lektoraty dały mi dwuletni oddech. W seminarium uczyliśmy się z tych samych podręczników, a materiał do nauki był wolniej realizowany niż w WSP. Kiedy moi koledzy poświęcali czas na łacinę, ja się zabrałem za francuski. Był to język całkowicie dla mnie obcy, ale bardzo mnie fascynował. W naszej kameralnej grupie było nas trzech. Wtedy niestety, dzisiaj na szczęście, siostra-romanistka która uczyła francuskiego, została poproszona o prowadzenie lektoratu języka włoskiego. W seminarium uznali, że jest on bardziej użyteczny, bo np. przydaje się podczas pielgrzymek. W sumie wyszło tak, że z francuskiego nie zrezygnowałem, ale go przystopowałem. Podjąłem wtedy naukę włoskiego.

I nie żałował ksiądz tej decyzji o dwóch językach?
Nie, gdyż pod koniec mojego drugiego roku do seminarium przyszło zaproszenie od prymasa, kardynała Glempa. Seminarium miało wydelegować dwóch studentów, którzy kończą drugi rok, znają francuski, aby podjęli studia w Paryżu. Te warunki spełnialiśmy akurat z kolegą z roku. Było parę dni do namysłu i zapadła decyzja! Przez dwa lata kontynuowałem naukę teologii za granicą, była to przy okazji ogromna lekcja francuskiego. Po tym czasie wróciłem do Nysy, aby dokończyć naukę i obronić pracę magisterską.

A jak ksiądz wspomina, ocenia ten pobyt?
Ciekawy i inspirujący, ponieważ spotkanie z Francją i Paryżem okazało się dla mnie istotne w przyszłości. Tamten pobyt zaowocował zainteresowaniem moją obecną pasją, mianowicie filmem. W Paryżu zacząłem odkrywać filmy Krzysztofa Kieślowskiego.

Jak pierwsze wrażenie po Kieślowskim?
Wcześniej jego filmów nie znałem. Kiedy twórczo zamilkł w czasie stanu wojennego, miałem paręnaście lat, nie zdążyłem więc poznać jego twórczości. Pierwsze jego filmy, które zobaczyłem właśnie we Francji, to „Dekalog”. Dziwne i ciekawe uczucie: filmy w polskiej wersji językowej we francuskiej telewizji. No i przy habilitacji już w dojrzały sposób wróciłem do Kieślowskiego.

Czy to był ten moment, kiedy definitywnie zajął się ksiądz filmem?
Wtedy się to zaczęło, choć niestety należę do tego pokolenia, które nie miało dobrego i łatwego kontaktu z kinem. Dużo tutaj, w kwestiach kulturalny, popsuł stan wojenny. Sprawił on, że z polskich kin zniknęły filmy dobre. Przecież w latach 70’ w polskich kinach były wyświetlane najlepsze filmy zagraniczne. Stan wojenny natomiast sprawił, że zniknęły filmy zmuszające do myślenia i refleksji, a repertuar był zdominowany przez komedie i filmy lekkie, rozrywkowe. Dorastając, gdy mógłbym odkrywać kino, przestało być ono dostępne. Telewizja też nie stawała na wysokości zadania. Zmienił to następny wyjazd, do Włoch, gdzie rozpocząłem studia doktoranckie z komunikacji społecznej, i tam zacząłem uczyć się kina, oglądać, poznawać dawne i nowe filmy. Ale i tak czuję spore braki w mojej kinematograficznej formacji.

Jednak ma już ksiądz, czy to w Polsce czy na arenie międzynarodowej uznanie.
Ale jako ktoś kto pisze o filmie, nie jako twórca. Coś już chyba osiągnąłem w przeciągu 12 lat, gdy zacząłem pisać książki o filmach. Moja pierwsza publikacja, którą z dumą wspominam to “Ukryta religijność kina” z 2002 roku, rozeszła się w całym nakładzie, co jest zawsze dobrą wiadomością dla autora. Tamta książka była zbiorem tekstów, które w na konferencji Opolu wygłosili Tadeusz Sobolewski, znany m.in. z “Kocham Kino”, Tadeusz Lubelski, Mariola Marczak, Krzysztof Kornacki, Andrzej Luter, Tadeusz Szczepański. Drugim wydarzeniem, który dodał wiatru w żagle, było wejście do kin „Pasji” Mela Gibsona.

W jaki sposób to pomogło?
Gibson wywołał zainteresowanie kinem religijnym, które w Polsce było mało znane, a przez dziesięciolecia, głównie z powodów cenzuralnych, praktycznie nieobecne. Ja natomiast o tym rodzaju wiedziałem całkiem sporo, dzięki czemu mogłem pisać. Zostałem zaproszony przez wydawnictwo Rabid, niestety już nieistniejące, do współtworzenia serii “100 filmów”. Pojawiały się w niej leksykony westernów, melodramatów, filmów wojennych. Szef wydawnictwa zaproponował wydanie “100 filmów religijnych”, co ostatecznie zaowocowało leksykonem “100 filmów biblijnych”. Ta publikacja ukazała się w 2005 roku. Nieco później, wciąż na fali zainteresowania “Pasją”, przyszło zaproszenie z wydawnictwa Biały Kruk, które nieco wcześniej wydało potężną “Encyklopedię kina”. W ten sposób razem z Adamem Garbiczem, współredaktorem, zebraliśmy wspaniałą ekipę, dzięki której udało nam się stworzyć “Światową Encyklopedię Filmu Religijnego” .

Zadam może dziwne pytanie. No jest już ksiądz rozpoznawalny, liczy się świecie kina. Dlaczego ksiądz jest wciąż w Opolu? Przecież to małe miasto, są inne większe centra.
Pewnie tak jest, że w większym ośrodku można by więcej zrobić. Jednak jedyne, czego brakuje mi w Opolu to dostęp do kina. Jest co prawda Helios czy Kino Studio, ale zdarza się, że w Heliosie przez 2-3 tygodnie nie ma nic wartego uwagi – horrory, komedie albo projekcje dla dzieci to nie moje klimaty. Czasem decyduję się i na takie filmy, by nie tracić kontaktu i z takim kinem. W tym aspekcie, to bardzo doskwiera w Opolu brak wielu różnych kin. Niestety, nie mam zwyczaju oglądania pirackich kopii filmów w Internecie. Uważam to za nieprzyzwoite, choć pewnie byłbym wtedy bardziej na bieżąco. Staram się też odwiedzać Kino Studio, ale ostatnio się zaniedbałem z prostej przyczyny. Rok temu na festiwalu w Cannes udało mi się obejrzeć ponad 30 filmów, co – jak łatwo policzyć – dla Kino Studio to niemal rok wyświetlania, biorąc pod uwagę przerwy wakacyjne i świąteczne. Tamte filmy teraz wchodzą na ekrany.

Wspomniał ksiądz o festiwalu w Cannes. Często ksiądz jeździ na takie wydarzenia?
W Cannes byłem raz, wcześniej uczestniczyłem jako członek jury ekumenicznego w czterech festiwalach. W Polsce był to Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Warszawie w 2010 roku, pozostałe to festiwale zagraniczne, m.in. w Armenii, w Erewaniu, gdzie odbywa się ciekawy festiwal pod nazwą “Złota Morela”, potem ważny festiwal filmów krajów południa odbywający się w szwajcarskim Fryburgu. Dopuszczane są tam tylko filmy pochodzące z krajów z tzw. dawniej „trzeciego świata”, które nie mają szansy dostać się na festiwale ekskluzywne, jak np. w Cannes.

1 komentarz: