środa, 15 października 2014

Ciekawi Ludzie, Ciekawe Opole - Przemysław Supernak

Cotygodniowy cykl wywiadów powraca na łamy mojego bloga. Już dzisiaj, jak zawsze w środę, kolejny wywiad z serii "Ciekawi Ludzie, Ciekawe Opole". Dzisiaj mam przyjemność przedstawić rozmowę z Przemysławem Supernakiem. W nim dowiemy się m.in. czy ciężko jest podróżować na własną rękę i czym się różnią zwyczaje ludzi w Indiach od ludności w Afryce.

Himalaje, na szczycie Kyanjin Ri - 4773 m

Przemysław Supernak - opolanin, bloger, podróżnik, fotograf amator!

Jesteś więcej w Opolu, czy w podróżach?
Zdecydowanie częściej Opole. Podróże to moja pasja, ale ponieważ jestem pracownikiem etatowym ogranicza mnie urlop. W Opolu jestem na co dzień, nie licząc weekendowych wyjazdów. Jestem Opolaninem z urodzenia i zasiedzenia.





A jak często podróżujesz?
Zazwyczaj 2 razy w roku, jeśli chodzi o dłuższe wyjazdy; dłuższe, czyli takie przynajmniej dwutygodniowe. Niestety przez pracę i codzienne obowiązki nie mogę sobie pozwolić na np. półroczne podróże

Skąd taki pomysł?
Od dzieciństwa lubiłem się włóczyć. Jeździłem pociągiem do Wrocławia, Krakowa, Warszawy, gdzie tylko strzeliło mi do głowy. Zawsze lubiłem podróżować nieważne czy
sam czy z kimś.

A Twoja pierwsza podróż?
To był Kraków albo Wrocław. Miałem może 11-12 lat. Zdarzało się, że w weekendy, urywałem się z rana, wsiadałem w pociąg i wracałem wieczorem. Rodzice mieli taką pracę, że czasem pracowali w sobotę, czy niedzielę od rana do wieczora, więc nawet o tym nie wiedzieli…

A obecnie, to kiedy najczęściej podróżujesz?
Przyjąłem prosty system wyjazdów wtedy, kiedy pogoda w Polsce jest najgorsza, czyli przedwiośnie (luty/marzec) i późna jesień (listopad/grudzień). Unikam szarugi i pluchy na rzecz słońca i ciepła, bo np. w Azji temperatury są wtedy znacznie przyjemniejsze. Plusem jest też to, że wtedy nie ma kolejek do urlopów, a w wakacje wyjechać chcą wszyscy.

Skąd pomysł na tak egzotyczne podróże? Widziałem na zdjęciach, że to nie są zamknięte enklawy dla turystów.
Zdarzyło mi się raz czy dwa być na wykupionych wczasach, ale to wystarczy. Nie tak wyobrażam sobie podróż, czy nawet zwykły wypoczynek..

Czyli wolisz na własną rękę? Czemu?
Nic mnie wtedy nie ogranicza. Sam decyduję gdzie chcę spać, co i kiedy chcę jeść, kiedy pojechać dalej, gdzie zostać na dłużej. Poza tym nie kręcą mnie głośne tłumy turystów na wakacjach. Zapełnione plaże i hotelowe miasteczka to nie dla mnie. Wolę miejsca poza turystycznymi ścieżkami, gdzie można spotkać miejscowych, poznać ich codzienne życie i kulturę w formie takiej jaką jest na co dzień. W wielkich wczasowiskach zamiast tego ogląda się wyreżyserowane „animacje”, udające tylko rdzenne obyczaje. No i są jeszcze tzw. „wycieczki fakultatywne” czyli parodia zwiedzania odbywająca się zazwyczaj w pośpiechu i powierzchownie.
Kobiety w strojach ludowych - chińska prowincja Junnan
A czy Twoje podróże są całkowicie dzikie i nieznane, czy jednak są w pewnym kanonie wycieczek na własną rękę?
Dziś już niestety nie da się uniknąć chodzenia po wydeptanych ścieżkach. Jadąc do Indii czy Nepalu, siłą rzeczy trafiam w miejsca, które są w jakimś kanonie. Trudno nie zobaczyć np. Taj Mahal, czy Katmandu, a jadą tam wszyscy. Staram się jednak zbaczać z głównych tras możliwie często. Nawet jeśli jest to tylko jakaś boczna uliczka, którą nikt nie chodzi, bo nie ma tam żadnych „atrakcji”. Mimo to zawsze mam jakiś plan, którego częściowo się trzymam. Po prostu pewne miejsca są tak „słynne”, że nie chcesz ich ominąć. To tak, jak z przysłowiowym Paryżem – być i nie widzieć wieży Eiffla.

Co Ciebie urzekło w tych podróżach?
Ciężko wybrać jakąś jedną rzecz. Każde miejsce ma coś, co warto zapamiętać. Urzekły mnie różne zdarzenia, spotkani ludzie. Impreza z rybakami w małym miasteczku w Maroku, wesele w Nepalu, na które trafiłem przypadkiem po trekkingu. Jedno z najmocniejszych wspomnień związane jest z moją pierwszą daleką podróżą – do Indii. W Waranasi nad Gangesem, spędziłem chyba ze dwie godziny przy stosach pogrzebowych. Patrzyłem oniemiały jak płoną ludzkie ciała. Kiedy przed wyjazdem kumple pytali mnie po co tam jadę, odpowiadałem, że chcę zobaczyć właśnie te stosy. Dla mnie to było zjawisko tak odmienne kulturowo, że aż trochę nie do pojęcia. Musiałem to zobaczyć na własne oczy. Pamiętam ten spokój ludzi uczestniczących w kremacjach, czy przechodzących obok. Tak zwyczajnie traktowali śmierć, która w naszej kulturze bywa coraz bardziej ukrywanym tabu. Nie chowali jej w trumnie, tylko wręcz wystawiali na widok publiczny. Takie przeżycia coś w tobie zmieniają. Tworzą nową perspektywę, nowe spojrzenie na życie.

Fantazyjne zdobienia świątyni w indyjskim Maduraju
Jak Ciebie zmieniło, jak na Ciebie wpłynęło?
Myślę, że stałem się bardziej otwarty, więcej toleruję. Przeżyłem sporo doświadczeń, które dały mi większą wiedzę o świecie i ludziach. Podróże kształcą – banał, ale prawdziwy.

A masz jakieś miejsce, do którego chciałbyś przeprowadzić się na stałe?
Nie, jeszcze nie znalazłem. Tak sobie jednak nieraz myślę, by uzbierać trochę oszczędności i na emeryturę przenieść się gdzieś do Azji. To od dawna dość popularne wśród emerytów z Europy Zachodniej i już nie tylko wśród nich. Oprócz walorów klimatycznych duże znaczenie ma ekonomia. Życie tam jest po prostu dużo tańsze. Będąc w Indonezji spotkałem emeryta z Anglii, który przeniósł się na stałe na Jawę. Przy kolejnym piwie, chciał pochwalić się, jak dobry interes na tym zrobił. Pyta mnie: „jak myślisz ile płacę za 7-pokojowe mieszkanie?”.

I ile to było?
Powiedział: „600 funtów”. Pomyślałem, że za tak duże mieszkanie może i tanio, ale rewelacji nie ma. Wyczekał chwilę i nie widząc żadnego zdziwienia na mojej twarzy, dodał: „rocznie”. Do tego pyszne i świeże jedzenie za grosze i nawet z marną polską emeryturą można tam żyć przyjemnie i wygodnie.

Nie wiem jak to ująć, ale chyba jesteś żywym przykładem, że z normalnej pensji można pozwolić sobie na egzotyczne podróże.
Oczywiście, że tak. Wystarczy regularnie odkładać. Poza tym wbrew pozorom to nie są drogie wyjazdy. Zorganizowane wczasy w egzotycznych i dalekich krajach razem z wydatkami na miejscu są droższe. Jadąc na własną rękę, można skorzystać z coraz liczniejszych promocji na bilety lotnicze. Już za 200-300 zł można polecieć tam i z powrotem np. do Maroka. Do dalekiej Azji (np. Indie, Indonezja, Tajlandia) bez problemu można zmieścić się w 2000 zł, a czasem nawet trafić bilety za 1000-1500 zł). Podobnie Ameryka Południowa, czy np. Kenia lub Tanzania. W dużym uproszczeniu można przyjąć, że drugie tyle wydaje się na życie na miejscu. Całość wyjazdu (samolot, nieraz również przeloty lokalne, transport, wiza, noclegi, jedzenie, inne wydatki) to w moim przypadku 3500 – 5000 zł za 2 do 4 tygodni w Azji. Da się taniej. Drożej oczywiście też.

A jak organizujesz jedzenie, noclegi?
Głównie na miejscu. Mogę się przyjrzeć jak wygląda hotel czy restauracja i wtedy zdecydować – tu czy gdzie indziej. Wybór z reguły jest duży. Wcześniejszą rezerwację robię na pierwszy nocleg, bo podróż jest przeważnie długa i męcząca i nie bardzo chce mi się np. błądzić wieczorem po jakimś wielkim mieście (bo w takich przeważnie się ląduje) w poszukiwaniu łóżka do spania.

Z językiem nie ma problemów? Można się łatwo porozumieć?
Raczej nie ma z tym problemów. Turyści dotarli już prawie wszędzie i już prawie wszędzie miejscowi posługują się lepiej lub gorzej angielskim. Zwłaszcza w barach i restauracjach, w hotelach czy środkach komunikacji, a to tam najczęściej trzeba się dogadywać. Zadziwiającym wyjątkiem był Szanghaj – niby wielkie, kosmopolityczne miasto, a niewielu mówiło po angielsku. O dziwo, łatwiej było na chińskiej prowincji, choć generalnie w Chinach akurat nie jest za dobrze ze znajomością tego języka.

Czy po takiej podróży nie jesteś bardziej zmęczony niż wypoczęty?
Owszem, podróże na własną rękę bywają męczące, o tyle, że trzeba się bardziej nabiegać za rzeczami, które na wykupionych wczasach są zapewnione (nocleg, wyżywienie transport). Bycie codziennie w innym miejscu, codzienne przepakowywanie plecaka, targowanie się w hotelach, taksówkach, na bazarach wymaga pewnej aktywności, której nie ma na wczasach. Nie demonizujmy jednak, to nie jest aż takie trudne. Czasem jednak po powrocie, myślę sobie, że po trudach włóczęgi przydałby mi się tydzień nieróbstwa w jakimś spokojnym kurorcie, na plaży. Jednak od jakiegoś czasu zmieniam sposób podróżowania. Już tak nie pędzę, by codziennie być w innym miejscu. Zwalniam tempo i wybieram sobie parę miejsc, w których zatrzymuję się na dłużej i które traktuję jako bazy wypadowe do zwiedzania okolic.

Co sądzisz o zagrożeniu chorobami tropikalnymi? Nie boisz się ich, w kontekście obecnych zachorowań na Ebolę?
Staram się poznać ryzyko i je zminimalizować. Jednak nie myślę, o tym, że mogę złapać jakąś brzydką chorobę, mimo iż moja pierwsza podróż do czarnej Afryki skończyła się podwójnym zachorowaniem.
Rajskie krajobrazy Bali
Ooo, na co?
Najpierw zaraziłem się gorączką Denga, którą jak malarię przenoszą komary. Na szczęście objawiła się dopiero po powrocie i mogłem się leczyć w polskim, a nie afrykańskim szpitalu. Denga w formie łagodnej to bardzo wysoka gorączka przez jakiś tydzień, silne osłabienie całego organizmu i ból głowy, oczu, kości i stawów, na który nie skutkują żadne środki przeciwbólowe, nawet podawane dożylnie. Po tygodniu wszystko mija, ale skutki osłabienia organizmu leczy się jeszcze przez jakiś czas. Na szczęście nie zaraziłem się ostrą formą Dengi, która jest bardzo podobna do Eboli i podobnie się kończy. Również po powrocie okazało się, że pływając w wodach Jeziora Wiktorii zaraziłem się mikroskopijnym pasożytem żyjącym w wodzie i przenikającym przez skórę. Woda była krystalicznie czysta, pływałem w pobliżu niewielkiej wyspy, na której znajdował się rezerwat przyrody, a właściciel kempingu na którym się zatrzymaliśmy twierdził, że absolutnie żadnego zagrożenia nie ma i nawet rozpieszczone amerykańskie dzieci tam pływają. Niestety było inaczej. Na szczęście obie przypadłości były całkowicie uleczalne.

Ciekawi mnie też kwestia takiego przebywania tam, jak jest odbierany biały człowiek z aparatem?
W Indiach, czy w ogóle w Azji ludzie uwielbiają być fotografowani i bez problemu możesz robić zdjęcia, nawet nie pytając o zgodę (choć zawsze warto spytać). Z kolei w Afryce wręcz przeciwnie, na widok aparatu robią się nerwowi i nieraz słyszałem, że „nie jesteśmy małpami w ZOO”. Generalnie biały człowiek już zdążył się opatrzeć, choć w wielu miejscach, zwłaszcza tych poza utartymi szlakami, wciąż jest sensacją. Pamiętam zabawną scenę z Deli. Przysiadłem na jakimś murku, by zmienić kasetę w kamerze i już po chwili stał wokół mnie spory tłumek, który milcząco obserwował każdy mój ruch. Żadnych komentarzy, tylko uporczywie wpatrzone oczy. W Indiach podobne sytuacje zdarzają się często. Dla mnie była to doskonała lekcja – skoro oni mogą się tak bezczelnie na mnie gapić, to znaczy, że są do tego przyzwyczajeni i ja mogę robić dokładnie to samo. Po tym nie miałem już żadnych skrupułów by się komuś przyglądać, czy nawet wejść na czyjeś podwórko, albo na zaplecze sklepu lub warsztatu.

I nikt nie reagował?
Było jakieś lekkie zaskoczenie, ale nic poza tym. Ludzie w Azji są bardzo otwarci i dobrze nastawieni do przyjezdnych. W Afryce z kolei bywa z tym różnie. Pojechałem tam zaraz po Indiach i przyzwyczajony do tamtejszej otwartości, poruszałem się równie swobodnie, aż w pewnym momencie komuś się to bardzo nie spodobało. Widok białego z aparatem, drażni i w pewnym momencie grupka lokalnych młodzieniaszków, stojących bezczynnie na głównym placu wioski, zaczęła coś do mnie wykrzykiwać i grozić mi z daleka sporej wielkości drągiem. Na szczęście na tym się skończyło. W Afryce jest zdecydowanie większy dystans do białego. Nie jest to jednak miejsce nieprzyjazne. Spotkałem się tam z olbrzymią otwartością. Nieraz byłem zapraszany przez nieznajomych do własnych domów czy nawet na obiad.
Park Narodowy Serengeti - Tanzania
Jadłeś to co Ci podali? Wiadomo, że ich jedzenie różni się od naszego, a chyba odmowa nie jest przez nich dobrze odbierana?
Oczywiście trzeba uszanować gościnność i zjeść, co dają. Ja miałem szczęście, bo nie trafiłem na nic, co nie dałoby się zjeść. Np. w Mongolii za szczególny rarytas jest uważana zupa, w której pływa owcze oko, szczególnie cenione. Gościowi zawsze oferuje się najlepsze kąski i nie wypada nie zjeść. Nie byłem w Mongolii, a w innych miejscach na szczęście nikt nie proponował mi podobnej potrawy, bo chyba nie dałbym rady.

Poruszmy inny wątek Twojego podróżowania. Fotografujesz i to sporo, umieszczasz zdjęcia na blogu, na facebooku. Skąd pomysł i pasja?
Zaczęło się prozaicznie. Jak każdy chciałem mieć pamiątki z podróży. Z czasem zdjęć było coraz więcej, podobały się znajomym i nie tylko, więc pomyślałem, że może warto pokazać je szerszej publiczności. W kwietniu miałem pierwszy pokaz slajdów z trekkingu w Himalajach, potem były następne. Kolejny pokaz już w ten piątek (17.10), tym razem Indonezja - przy okazji zapraszam więc do Tawerny Podróżników Kubryk w opolskim Rynku (godz. 20). Potem zrodził się pomysł na bloga podróżniczego i tak powstał SuperGlob. W sumie nadal jestem fotograficznym amatorem, choć może już bardziej doświadczonym i świadomym tego, co i jak chcę fotografować.

To gratulacje! I jakie są recenzje Twoich zdjęć?
Póki co, raczej pozytywne. Staram się dotrzeć z SuperGlobem do odbiorców na całym świecie i po komentarzach widzę, że moje zdjęcia są oglądane już w zasadzie na wszystkich kontynentach. SuperGlob na razie funkcjonuje tylko na Facebooku, ale już wkrótce powstanie własna strona internetowa ze zdjęciami, filmami, relacjami z podróży i informacjami praktycznymi. Zapraszam więc do obserwowania mojego bloga.


1 komentarz: